Tomasz Jakubiak
Szef kuchni, dziennikarz kulinarny i miłośnik dobrego jedzenia, znany m.in. jako juror „MasterChef Junior”. Razem pokazują, że miłość i determinacja mogą przezwyciężyć każdą przeciwność.
Anastazja Jakubiak
Trenerka technik relaksacji i współwłaścicielką centrum psychoterapii, specjalizującą się w budowaniu harmonijnych relacji
Ciężki i niespodziewany cios – tak o diagnozie choroby nowotworowej mówi Tomek Jakubiak, znany kucharz i gospodarz telewizyjnych programów kulinarnych. Jak podkreśla, największym wsparciem i źródłem siły w walce z chorobą są dla niego żona i syn.
Jak zapamiętałeś dzień, w którym usłyszałeś diagnozę?
Tomek: Zaczęło się od bólu pleców. Chodziłem do fizjoterapeutów i osteopatów, ale ból nie ustępował. Teściowa namówiła mnie na rezonans. Skontaktowałem się w tej sprawie z przyjacielem, który jest lekarzem. Wieczorem, dzień po badaniu, dał mi znać, że musi ze mną zamienić słowo. Kiedy do niego pojechałem powiedział, że mam guzy na kościach i na jelitach. Słuchając tego byłem jakby nieobecny. Nie wierzyłem w to… To był bardzo ciężki cios, którego kompletnie się nie spodziewałem. Pojechałem do domu przekazać informację żonie i dopiero tam się rozkleiłem. Ryczałem jak dziecko…
Jak choroba wpłynęła na waszą codzienność?
T: W takiej sytuacji życie staje na głowie i zaczyna być jakąś abstrakcją. Kompletnie zmieniają się priorytety i nie masz już nic z tego, co wcześniej planowałeś.
Anastazja: Długo byłam w fazie szoku i maksymalnego zagubienia. Dostajesz taką bombę i kompletnie nie wiesz, co z nią zrobić. Wtedy zaczyna się faza poszukiwań rozwiązania tej sytuacji za wszelką cenę. Zaczęło się jeżdżenie od lekarza do lekarza, od szpitala do szpitala. To wszystko trwa, a w tym czasie musisz żyć. Tomek miał wtedy kryzys emocjonalny i walczył ze sobą. Były dni, kiedy nie wiedział, jak ma się pozbierać po prognozach, jakie słyszał w gabinetach. To sytuacja, w której nie możesz się poddać, w której musisz motywować kogoś do walki i tłumaczyć mu, że ma po co żyć. W kryzysowym momencie poprosiłam o interwencję przyjaciół.
Jak wyglądało leczenie? Walkę o zdrowie Tomka toczyliście w Polsce i Izraelu…
T: Kiedy okazało się, co to za rak i skąd wyszedł, dowiedzieliśmy się, że ma to zaledwie 1 proc. ludzi na świecie. W Polsce lekarze nie znali żadnego takiego pacjenta. Byliśmy załamani.
A: Lekarze mówili, że będą robili wszystko, co mogą, żeby przedłużyć Tomkowi życie, ale prognozy były marne.
T: Polscy lekarze naprawdę bardzo się starali mi pomóc, ale nie było już żadnego protokołu, który można byłoby włączyć. Zaczęliśmy więc szukać możliwości na całym świecie. Tak pojawił się Izrael. W tamtejszym ośrodku zaproponowano nam leczenie, o którym nikt inny nam nie mówił. Szybko założyliśmy zrzutkę na jednym z portali i wylecieliśmy, kiedy tylko udało się zebrać potrzebną kwotę. Byłem w tak kiepskim stanie, że właściwie nie pamiętam, jak się tam znalazłem.
A: Po prostu się spakowałam i pojechaliśmy tam z nadzieją, że wszystko się uda. Wyruszyliśmy całą rodziną, bo nie wiedzieliśmy, jak długo potrwa leczenie i czy będzie pomyślnie przebiegało.
Czy było coś, co zaskoczyło cię w organizacji leczenia, Anastazjo?
A: Nasz opiekun medyczny, z którym polecieliśmy, był pierwszą osobą, która powiedziała mi: ja zajmę się Tomkiem, a ty zajmij się wreszcie sobą. Przez pierwszy tydzień dochodziłam do siebie fizycznie…
Tomku, co daje ci najwięcej siły w codzienności?
T: Przede wszystkim żona, to moje lekarstwo. Bardzo mnie wspiera i jest mi dzięki niej dużo łatwiej. Ogromną siłą napędową jest mój syn, który ma 4,5 roku. Nie wyobrażam sobie, że mógłby żyć bez taty. Oprócz tego, ważna jest energia ludzi, którzy się wokół nas pojawiają. To jest niesamowite. Odwiedzają mnie ciągle przyjaciele, również tacy sprzed lat, z którymi się dawno nie widziałem. Są jednak i takie dni, kiedy wszystko mnie boli, a siły brakuje nawet na odebranie telefonu.
Wspieranie bliskiej osoby w chorobie to duże wyzwanie. Jakiego wsparcia sama potrzebowałaś?
A: Może to dziwnie zabrzmi, ale tego doświadczenia, które zbieramy przy tej chorobie, nie zamieniłabym na nic innego. To bardzo trudne doświadczenie, ale umacnia nas jako parę i jako rodzinę. Moją siłą napędową jest to, kiedy widzę, że Tomek jest w lepszej formie i leczenie idzie w dobrą stronę. Również najbliżsi przyjaciele są ogromnym wsparciem. Mogę na nich liczyć i zadzwonić, cokolwiek by się nie działo.
Czego najbardziej brakuje polskim pacjentom i ich bliskim?
T: W Polsce brakuje kompleksowego podejścia do pacjenta, większego zwrócenia uwagi na jego samopoczucie. Nie mam o to pretensji do lekarzy, bo spotkaliśmy wśród nich wielu wspaniałych ludzi, którzy są z nami do dziś. Po prostu system, zwłaszcza w dużych szpitalach, jest tak zorganizowany, że często zwyczajnie nie starcza na to czasu.
Czy jest coś, co chcielibyście powiedzieć osobom, które teraz przechodzą przez podobną sytuację?
T: Żeby się nie poddawali i nie wstydzili choroby. Jeden z partnerów biznesowych wytłumaczył mi, że przecież nie potrąciłem nikogo na pasach prowadząc auto po narkotykach. Zaatakowała mnie choroba i nie mam na to żadnego wpływu. Te słowa dużo zmieniły w mojej głowie.
A: Bliskim chorych powiedziałabym, żeby szukali wsparcia. Potrzebny jest im jakiś wentyl – miejsce, w którym będą się mogli wypłakać i ludzie, z którymi będą mogli szczerze pogadać.
