Dr n. med. Agnieszka Nalewczyńska
Ginekolożka i specjalistka medycyny estetycznej, założycielka Kliniki Estebelle w Warszawie. Prowadzi Fundację Jeszcze, promującą edukację ginekologiczną. Aktywna wykładowczyni i popularyzatorka zdrowia kobiet.
Jak ocenia pani poziom wiedzy Polaków o zdrowiu ginekologicznym i seksualnym?
Poziom wiedzy Polaków o zdrowiu ginekologicznym i seksualnym wciąż pozostawia wiele do życzenia. Najwięcej braków widać w podstawowej edukacji antykoncepcyjnej i prozdrowotnej – wiele osób nie wie, co należy zbadać przed rozpoczęciem współżycia, jakie choroby można przenieść drogą płciową ani jakie szczepienia warto wykonać. Niska jest też świadomość dotycząca leków okołoseksualnych. Zupełnie zapomnianym tematem pozostaje też menopauza.
Kobiety potrafią odwiedzić nawet dziesięciu różnych specjalistów, zanim którykolwiek powie im, że dolegliwości, na które się uskarżają, mogą mieć związek z przekwitaniem. Na jednej z konferencji podeszła do mnie zapłakana 53-latka. Powiedziała, że dopiero teraz zrozumiała, że jej problemy – uznawane dotąd za czysto psychiczne – są w rzeczywistości objawami menopauzy. Była zdziwiona, że dotychczas żaden z lekarzy, w tym neurolog, nie powiązał ich z tłem hormonalnym.
Wydawać by się mogło, że temat menopauzy jednak często pojawia się w przestrzeni publicznej, chociażby w reklamach kremów…
Reklamy kremów to nie rozmowa o menopauzie – to jej komercjalizacja. Te przekazy mówią: „ukryj, zamaskuj, wyglądaj młodziej”. Prawdziwa reprezentacja to różnica między „kup produkt, żeby nikt nie poznał” a „porozmawiajmy o tym, czego się spodziewać”. Przekwitanie wciąż bywa stygmatyzowane, a kobiety milczą, bo w naszej kulturze miesiączka symbolicznie otwiera kobiecość, a ostatnia bywa odbierana jako jej koniec.
Spójrzmy na osoby publiczne – nawet na arenie międzynarodowej temat menopauzy poruszają właściwie tylko aktorki Naomi Watts i Halle Berry. Gdyby więcej znanych kobiet mówiło o menopauzie otwarcie, mogłoby to mieć istotne znaczenie edukacyjne, zwłaszcza dziś, gdy przewlekły stres powoduje wcześniejsze wejście w okres perimenopauzy.
A co ze świadomością młodzieży?
Część rodziców chętniej przekazuje kwestie zdrowia seksualnego i menstruacji szkole, ale szkoła nie zawsze jest na to gotowa. Edukacja zdrowotna budziła duże nadzieje, jednak nie spełnia swojej roli, bo nie jest przedmiotem obowiązkowym. To szkoda, bo w programie jest wiele ważnych tematów, a problemy, które można by wyjaśnić na lekcjach, nie znikną tylko dlatego, że o nich nie rozmawiamy. W szkole moich dzieci podczas lekcji biologii prowadziłam warsztaty menstruacyjne z dziewczynkami. Pokazywałyśmy, jak prawidłowo zakładać podpaskę i otworzyć tampon. Używałyśmy czerwonego płynu imitującego krew, nie niebieskiego jak w reklamach – takie tematy trzeba normalizować, pokazując je takimi, jakie naprawdę są.
Z jakimi mitami o zdrowiu intymnym spotyka się pani najczęściej?
Mitów jest wciąż sporo. Ostatnio na Instagramie krąży ten o „perełkach księżniczek” – ziołach, które rzekomo usuwają przywry, endometriozę i oczyszczają drogi rodne. Wśród młodszych dziewczyn popularne są też przekonania, że nastolatka nie może używać tamponu czy że podczas miesiączki nie można zajść w ciążę. A do tego dziewczyny zadają mi mnóstwo pytań o najbardziej podstawowe sprawy. To wszystko pokazuje, jak bardzo brakuje dobrej edukacji seksualnej.
Czy internet to dobre źródło wiedzy o seksualności?
Internet jest dla młodzieży ważnym i często jedynym źródłem wiedzy o seksualności – chętniej słuchają influencerów niż profesorów mówiących ex cathedra. Czy to dobre źródło? Może być, ale wymaga selekcji, bo wartościowa wiedza ma w sieci słabą siłę przebicia. Najlepiej szukać treści od specjalistów – ginekologów, seksuologów czy pediatrów, choć nie dyskryminuję influencerów – znam wielu rozsądnych i rzetelnych, mówiących o seksie mądrze i przystępnie.
Dlaczego kobiety rezygnują z profilaktyki ginekologicznej?
To kwestia złych doświadczeń i wstydu, ale też problem słabego dostępu do lekarzy. Żniwo zbiera również brak edukacji i nieprawidłowe wzorce rodzinne. Oczywiście, są kobiety, które przyprowadzają do ginekologa już 12-letnie córki, ale też masa takich, które uważają, że skoro nic nie boli, to nie trzeba się badać i kończą wizyty u ginekologa na urodzeniu dziecka. Profilaktyka to odpowiedzialność za bliskich i za siebie. Kobieta, która dba o swój wygląd, tym bardziej powinna raz w roku zadbać o swoje zdrowie u ginekologa.
