Genialny sportowiec uprawiający chód w największych aglomeracjach na całym świecie, Robert Korzeniowski, opowiedział nam, w jaki sposób osiągnął tak wysoką wydolność, w którym mieście startowało mu się najlepiej i co sądzi o jakości powietrza w Polsce.
Robert Korzeniowski
Czterokrotny mistrz olimpijski, trzykrotny mistrz świata i dwukrotny mistrz Europy w chodzie sportowym
50 km chodem sportowym to duże wyzwanie zarówno dla psychiki, jak i fizyczności, w tym w dużej mierze dla układu oddechowego. Jaki jest sekret utrzymania tak wysokiej wydolności organizmu?
Niektóre osoby są wyczynowymi sportowcami, ponieważ mają wybitne zdolności wydolnościowe. Jest to wysoki wskaźnik pochłaniania tlenu przez mięśnie (VO2max), bardzo sprawny aparat oddechowy oraz aparat ruchowy. To sprawia, że energia jest dobrze wykorzystywana, bo ergonomia ruchu jest prawidłowa. Oczywiście jako dziecko nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo wydolny jestem. Zostało to potwierdzone najpierw w trakcie moich studiów na AWF-ie, kiedy poddawałem się próbie w ramach mojej pracy magisterskiej. Później, gdy byłem już wyczynowym sportowcem, robiłem testy w celu potwierdzenia mojej wydolności. Są one ponadprzeciętne, dlatego też bardzo często mówię swoim rozmówcom, by nie porównywali się do tego, co osiągnąłem. Każdy ma swoją miarę. Moje VO2max (pułap tlenowy – przyp. red.) wynosiło 86 ml/kg/min., gdzie norma przeciętnie uzdolnionej sportowo osoby to 50-60. Taki sportowiec także może osiągać na polu amatorskim sukcesy. Nie trzeba chodzić 50 km, by cieszyć się wydolnością.
Czego pana zdaniem brakuje u młodych sportowców w kwestii rozwoju wydolnościowego? Chodzi tu przede wszystkim o nową modę, czyli trenowanie w hipoksji. Co pan o niej sądzi?
Hipoksję (niedotlenienie organizmu, stan, w którym organizm uruchamia alternatywne metody adaptacyjne – przyp. red.) można osiągnąć teraz w sposób laboratoryjny. Oznacza to, że komory hipoksyjne mogą znajdować się wszędzie – nawet na nizinach. Ja w czasach, gdy trenowałem, wyjeżdżałem w na tyle wysokie góry, by tę hipoksję uzyskiwać w sposób naturalny. Nadal uważam, że jest to najlepsze rozwiązanie. Moją wysokością, na której najlepiej mi się trenowało, było 1700-1900 m n.p.m. Niemniej nie zawsze można w te góry wyjechać. W związku z tym wprowadzono metody powodujące fizjologiczny przyrost czerwonych krwinek i poprawę zdolności oddechowych, gdy zawodnik odpoczywa w komorze hipoksyjnej. Stymuluje tym organizm do produkcji czerwonych krwinek, przez co w normoksji (normalnych warunkach tlenowych) tych nośników jest więcej. Gdy jednak w hipoksji nie ma dodatkowego bodźca w postaci treningu, efekt jest wyłącznie pasywny. Jeśli dodamy do tego wysiłek, możemy poprawić też działanie aparatu oddechowego. Dlatego nie zastępowałbym wyjazdów w góry wyłącznie przebywaniem w komorze.
Uważa pan, że trening na świeżym powietrzu znacznie przewyższa ten w zamkniętym pomieszczeniu, np. w hali sportowej?
Jestem zwolennikiem całorocznego trenowania na zewnątrz. Oczywiście nie chcę demonizować hal, ponieważ niektóre sporty jej wymagają. Jeśli jednak mamy do czynienia z dyscypliną uprawianą na zewnątrz, powinniśmy jak najbardziej korzystać ze zmieniających się pór roku. Warto adaptować się do funkcjonowania w zmiennym klimacie i oddychać innym powietrzem. Należy się odpowiednio ubierać, chronić twarz przed zimnem czy też słońcem, pilnować nawadniania organizmu. Z obserwacji widzę, że osoby trenujące całorocznie na zewnątrz rzadko mają problemy ze zdrowiem.
Czy czyste powietrze ma dla pana duże znaczenie? Co można zrobić, by polepszyć jego jakość?
Staram się monitorować jakość powietrza. Gdy jest ona zła, unikam treningu na zewnątrz, ponieważ mogłoby to zagrażać mojemu aparatowi oddechowemu. Na szczęście stany smogowe u nas nie trwają długo, a nawet jeśli, to czasem można przemieścić się z naszego miejsca zamieszkania o kilka kilometrów, gdzie powietrze może być inne. Niestety na terenach podmiejskich też czasem może być ono zanieczyszczone, ponieważ sąsiedzi palą np. śmieciami. Wtedy jedyną metodą jest rozmowa i uświadamianie albo zgłaszanie tego do odpowiednich służb.
Zawody chodu sportowego często odbywają się w centrum miasta, a wiadomo, że tam jakość powietrza jest słabsza niż np. na wsi. Które miasto wspomina pan najlepiej? Czy starty w centrum miasta są dobrym rozwiązaniem?
Pamiętam, że kiedyś miałem płuca pełne smogu w Monterrey, w meksykańskim stanie Nuevo Leon, gdzie znajdują się duże zakłady metalurgiczne. Przez to po 20-kilometrowych zawodach nie mogłem przez godzinę wydusić z siebie słowa. Źle wspominam również treningi zimą we Władysławowie, gdzie dusiłem się od węglowego smogu. Natomiast dobrze startowało mi się w sercu Krzemowej Doliny – San José – czy kanadyjskim Edmonton. W Polsce był to Poznań na Cytadeli, Gdańsk, Warszawa, Rzeszów.
Popieram starty w centrum pod warunkiem, że jest to dzień bez samochodu albo z bardzo ograniczonym ruchem w pobliżu trasy. To nie tylko wpływa na świadomość ludzi, ale również przyczynia się do popularyzacji samego sportu.